Gdy są na danym terenie, a zwłaszcza gdy są atrakcyjne, stanowią oczko w głowie każdej władzy. Są powodem do dumy – również mieszkańców. Zabytki mogą przyczyniać się, poprzez turystykę, do wzbogacania budżetu miasta. Do pełni zadowolenia, czy raczej szczęścia, wymaga się tylko (czy aż) by zabytki te były w co najmniej dobrym stanie.Sprawa komplikuje się, gdy stan zabytku jest lichy i wymaga on remontu. Czasem brak niezwłocznego remontu grozi zabytkowi, że stanie się ruiną, a do tego dopuścić nie można z uwagi na ustawowy obowiązek ochrony dziedzictwa… No i w tym miejscu zadowolenie z posiadania, nawet cennego zabytku, spada do zera. Czar pryska, zabytek taki staje się zmorą posiadacza, bowiem z mocy prawa o zabytek powinien zadbać jego właściciel. Więc nagle pojawia się problem pieniędzy. Często niemałych (nie ważne czy własnych czy z dotacji, o które też niełatwo). Czy taka sytuacja ma odniesienie do Jawora? Niestety ma.
I to w obydwu przykładach. Pierwszy to piękny, odnowiony i zadbany oczywiście Kościół Pokoju. Zaś przykład po przeciwnej stronie, to najbardziej zaniedbany zabytek nieruchomy, czyli pozostałości dawnych murów obronnych miasta. Otóż nie będzie wielkiej przesady w stwierdzeniu, że ze wszystkich miast Dolnego Śląska, które obwarowano w średniowieczu, za czasów Księstwa Jaworskiego, relikty naszych murów są najdłuższe. Ale prawda jest też taka, że w stosunku do innych miast nasze są najbardziej zaniedbane. Jest to bardzo wstydliwe, bo nigdzie takich zaniedbań już od dawna się nie spotyka (tym bardziej, że naprawa murów jest stosunkowo prosta). Nasz jaworski żałosny przykład stanowi zwłaszcza odcinek 25-30 metrów muru widoczny gołym okiem od strony ul. Poniatowskiego 6, a przedstawiony na zdjęciu. Stan tego odcinka jest fatalny, jeśli nie katastrofalny. O ile od strony kościoła św. Marcina mur ten jakoś i częściowo poprawiono, o tyle z drugiej strony, od posesji Poniatowskiego 6, może grozić katastrofa budowlana.
W tym miejscu zauważam pewien problem. Otóż takie “jednostronne” działania naprawcze tego kawałka muru mogą sugerować, że granica miedzy działkami gminy i parafii przebiega dokładnie pośrodku muru i być może jest umowny podział prac. Ale to jest mało prawdopodobne. Chyba właściciel muru jest jednak jeden, a ten fragment od strony północnej został pozostawiony – świadomie lub nie – na pastwę losu. Całą odpowiedzialność za to bierze posiadacz zabytku. Oby do katastrofy tu nie doszło, ale czas i warunki pogodowe są nieubłagane. I nie ma zmiłuj się.
Bogdan H. Krupa